środa, 31 maja 2017

CYKLISTYCZNY ŚWIAT KOBIET


Wiktoriańskie rowerzystki
Jako miłośniczce wyścigów kolarskich Giro d’Italia i La Tour de France zawsze mnie imponowały walki kolarzy o pierwsze miejsce po tylu kilometrach i towarzyszące temu emocjom. To zrozumie prawdziwy kolarz, który pokonywał trasy liczące kilkadziesiąt, a nawet przekraczające setki kilometrów. Pragnienie zwycięstwa, sławy i chwały... a dla zwykłego śmiertelnika może być nawet sama satysfakcja.
 Dobra, tylko pytanie jak było kobietom kiedyś?


Należy bezwzględnie pamiętać o jednym – dzięki komu zawdzięczamy tyle swobody, prawa i samodzielności? Kobietom z marzeniami i SUFRAŻYSTKOM - jestem niezmiernie wdzięczna za ruch feministyczny, który otworzył wrota niedostępne dla kobiet, przeznaczone głównie dla mężczyzn.


Oddaję hołd Sufrażystkom, które oddały swoje życie, spędzały w więzieniach, przeżywając traktowanie w brutalny sposób - za Nas, kobiet. Teraz żyjemy w pełnej swobodzie i wolności osobistej.


Zaczniemy od historii, kiedy pojawiła się wzmianka o kobietach w sporcie…

Starożytność - najbardziej sprawne były kobiety ze Sparty.
Spartańskie kobiety miały o wiele więcej swobody niż kobiety z innych polis (nie posiadały jednak żadnych praw politycznych). Jako dziewczynki, były wychowywane w równie surowej dyscyplinie, jak chłopcy. Od najwcześniejszych lat, w grupach rówieśniczych ćwiczyły sprawność fizyczną, taniec i śpiew. Ideałem kobiety była wówczas kobieta wysportowana, zdrowa - zdolna do rodzenia silnych i zdrowych dzieci. Wymóg sprawności oraz strój odsłaniający wszystkie wady zobowiązywały do regularnych ćwiczeń - uczyły się także obsługiwania broni. Przed militaryzacją kobiety spartańskie również brały udział w zawodach sportowych. Wiadomo, że jeszcze na początku VI w. p.n.e. uczestniczyły w zawodach lekkoatletycznych (oczywiście dla kobiet).

Średniowiecze - Kościół głosił, że dbałość o rozwój fizyczny ciała i o jego piękno jest rzeczą grzeszną. Zdrowie duszy a nie ciała było w surowej ideologii chrześcijańskiej rzeczą najważniejszą.
Człowiek posiada jednak naturalną potrzebę ruchu i ta potrzeba nie była kwestionowana. Kobiety uprawiały: jazdę konną, łucznictwo i taniec.

Podobnie tak było w renesansie, baroku i rokoko... dopiero w wiktoriańskiej epoce zaczęła się nowa era kolarstwa dla kobiet...
Zaczęło się od niewinnej zabawy podczas wyścigu kolarstwa w Royal Aquarium w okazałym budynku w stylu wiktoriańskim. Pewna młodziutka dama z hrabstwa Buckingham, Monica Harwood wygrała wyścig po zaledwie półrocznej nauki jazdy na rowerze w 1895r. otrzymawszy tytuł mistrza świata kobiet w kolarstwie. Cudowna historia nieprawdaż?

Czytam w „Ilustracji Lwowskiej” pt „Damskie kostiumy”:
”Zwalczone nareszcie do pewnego stopnia przesądy i uprzedzenia, a kobieta jadąca na kole daje się nam coraz częściej widzieć. I nic dziwnego, znakomity wpływ jazdy na kole na zdrowie ciała i duszy, musi zjednywać kołu coraz liczniejszy zastęp zwolenniczek. Jeżeli zachodziły jeszcze pewne niedogodności dla pań co do ubierania się, to te zdaje się już zostały rozwiązane strojem jakiego używa jedna z naszych pionierek sportu pani Romana Calderoniowa.”

Znane kobiety kolarki:

Tillie Anderson (1879 – 1965) - Szwedka, najlepsza kobieta i mistrz świata w 1902r.

Tillie Anderson
Alfonsina Strada (1891– 1959) - słynna Włoszka nazywana „Diabłem w wełnianych spodenkach”,gdyż wykazała się niezwykłą odwagą startując w słynnej Giro d'Italia domeną mężczyzn i wygrała w 1924r. Dziewczynom zwykle nie przyzwalano na zachowania typowe dla mężczyzn, więc mieszkańcy Castelfranco Emilii nazywali ją nawet "diabłem w spódnicy", gdy mijała ich rozpędzona na rowerze, jej rodzicom najwyraźniej to jednak nie przeszkadzało. Rodzice Alfonsiny z pewnością byli dość nietypowi, ale i tak niezbyt przychylnie zareagowali na wieść, że zamiast chodzić do kościoła i uczyć się krawiectwa, ich córka bierze udział w wyścigach. Naciskali na nią, by z tego zrezygnowała, ale ona w wieku 14 lat poślubiła Luigiego Stradę, miejscowego mechanika i grawera. Świeżo upieczony mąż szybko przeprowadził się z nią do Mediolanu, a w prezencie ślubnym kupił jej najlepszy rower, na jaki było go stać. Ewidentnie był to człowiek inteligentny i z nowoczesnym podejściem do otaczającej go rzeczywistości. W pasji kolarskiej swej żony upatrywał nie tylko naturalnego i zdrowego sposobu życia, ale także wielkiej okazji. Alfonsina za jednym zamachem znalazła męża, fana, menedżera i człowieka, który pomógł jej się wyrwać z obłędnej monotonii wiejskiego życia w Emilii.
Alfonsina Strada
U nas, w Polsce – też mamy taką kobietę. Jest nią niestety zapomniana Polka, Karolina Kocięcka zw. Latająca Diablica (1875 - ?)
Pierwsza polska rekordzistka rowerowa, zwyciężczyni wielu rajdów w Polsce i za granicą.
Wygrała wyścig we Lwowie pokonawszy 20 mężczyzn w 80 km w 1896 roku! Dwa lata później otrzymała zaproszenie do Petersburga na wyścig w 1898r.
Tak opowiadała: „Trzeba było jeździć wokoło dwanaście godzin bez przerwy. Stanęłam na starcie. Pompa niebywała. Dziesiątki tysięcy ludzi i kilka wojskowych orkiestr. Prawdziwy piknik. Startowało dziewiętnaście wybitnych kolarzy Europy”. Cóż to jednak było dla Kocięckiej. Rywale odpadali jeden po drugim. Publiczności przybywało, gdyż każdy chciał na własne oczy obejrzeć wyczyny nieugiętej cyklistki. Po dwunastu godzinach nieprzerwanej, a pod koniec już samotnej jazdy (wszyscy pozostali zawodnicy zrezygnowali) Kocięcka dotarła do mety i odniosła kolejne zwycięstwo, ustanawiając do tego kobiecy rekord świata (którego nie omieszkała później dwa razy poprawić). Nazwano ją wtedy Latającą Diablicą. „Gdy zeszłam z roweru byłam zwinięta w kłębek” – wspominała. „Nóg nie mogłam rozprostować, ale cieszyłam się bardzo z tego zwycięstwa, gdyż wszyscy wiedzieli dobrze, że jestem Polką”.

Karolina Kocięcka
Zastanawia mnie, dlaczego tak barwna i ważna postać polskiego sportu tak łatwo odeszła w zapomnienie? Włosi mają Alfonsinę, a my Karolinę!

Dodam jeszcze, iż owa dumna Polka wspominała:
Mimo zwycięstw i uplasowania się na wysokim miejscu w europejskim sporcie, do którego prawa nikt nie mógł jej już odmówić, Kocięcka nadal spotykała się z nieprzychylnymi reakcjami rodaków. Jak sama później stwierdziła, nie baczyła na negatywny stosunek rodziny i „śmiech ulicy”: „[…] startowałam i biłam rekordy na 100, 300 i 400 wiorst. Bawiło mnie to, żyłam tym”. Warto w tym miejscu nadmienić, że w samym tylko 1899 roku Kocięcka uzyskała najlepszy rezultat aż 75 razy.

W następnym roku zmierzyła się z trasą Petersburg–Warszawa–Moskwa wynoszącą ponad 5 tysięcy wiorst. Kocięcka pokonała dystans w sześć tygodni. Sprzęt spisywał się dobrze, obyło się bez wypadku „Dopiero 17 km przed finiszem – siedemnaście razy pękały mi opony, tak były poprzecierane. Ta »siedemnastka« była jednak dla mnie szczęśliwa, gdyż rajd skończyłam zdrowo i w dobrym czasie, ustanawiając nieznane dotąd rekordy rajdowe. Był to rok 1901”. Cyklistka przebyła równo 5227 wiorst (ok. 5577 km). Po powrocie przesiadła się chwilowo na motocykl, aby przebyć rajd dookoła Finlandii. W wyścigach startowała jeszcze kilka lat...


I do dziś kobiety zdobywają mistrzostwa, stajemy się jeszcze lepsze. My kobiety mamy szanse pokazać, że także w sporcie potrafią dorównać mężczyznom!

Piotr i Maria Curie byli zapalonymi rowerzystami. Podarowali sobie rowery, jako prezenty ślubne i wybrali się na wycieczkę rowerową po Francji podczas miesiąca miodowego.

środa, 1 marca 2017

ROWERZYSTA to jest TO! Czyli o wyższości dwóch kółek nad myślami pewnego urzędnika

Niemcy, sierpień 2014 r.
Gdy odbyłam pierwszy rejs po patent sternika morskiego do Szwecji - podjęłam decyzję, że jeszcze tu wrócę, ale z rowerem i z moją przyjaciółką. I tak zrobiłam! Pojechałyśmy zobaczyć na własne oczy jak wygląda infrastruktura skandynawska (to już nasze – polskiego urzędnika pomysły nie wystarczają? pomyślałby zapewne nasz urzędnik).
Wyjeżdżamy osobówką wczesnym rankiem z Poznania do Świnoujścia, gdyż omijamy szerokim łukiem TLK po kilku nieprzyjemnych sytuacjach z tym przewoźnikiem. W Świnoujściu przesiadamy się na niemiecką kolej do Greifswaldu. Nie jest to nasza pierwsza podróż pociągiem Deutsche Bahn, już wcześniej zaznałyśmy tego luksusu dla rowerzystów. Bez zdejmowania sakw, po prostu absolutny (odjazd?), raczej wjazd rowerem z całym ekwipunkiem do pociągu. Tego nam bardzo brakuje w PKP i ciekawe czy się tego doczekamy (No coś takiego! Bez zdejmowania sakw? pomyślałby zapewne z całą życzliwością nieznany nam bliżej urzędnik PKP). 
Niemcy, koło Rostocka
W Greifswaldzie rozpoczynamy podróż do Rostocku drogą nr L19 przez Levenhagen i mijamy wioskę z największymi polami golfowymi „Golfpark Strelasund” pod Grimmen. Późnym popołudniem dojeżdżamy do Sanitz i zmieniamy drogę na 110. 

Wjeżdżamy do Rostocku, a naszą uwagę przykuły nietypowe okna i panele słoneczne na dachu… kościoła! Jak okazało się później, był to kościół św. Mikołaja, który w latach 70-tych zaprzestał swojej funkcji sakralnej. Poddasze przerobiono na mieszkania, a wieżę kościelną na biuro parafialne
Robi się późno i pora na nocleg. W mieście nic nie znajdujemy, więc kierujemy się na północ drogą L22 do Klein Bentwisch. Tam za niewielką opłatą można było przenocować na prywatnym polu namiotowym „Häschencamp Rostock”. Warunki były niezłe i było to jedyne takie pole namiotowe w promieniu 8 km od Rostocku. Następnego dnia jedziemy na zwiedzanie miasta, mamy czas do popołudnia, kiedy na nas będzie czekał prom do państwa duńskiego, do Gedser. Wracając do Rostocku zauważamy, że w tym
dużym mieście, bez trudu nowoczesne budowle stapiają się z historyczną architekturą. Mijamy jeden z największych niemieckich portów w Meklemburgii - Pomorzu Przednim. W oddali widzimy wysoką i potężną wieżę kościoła św. Piotra – robimy kilka ujęć i dojeżdżamy do centrum miasta. Na każdym kroku można było odczuć ducha zabytkowych budynków, uwieczniałyśmy na zdjęciach między innymi miejskie fortyfikacje, charakterystyczne budynki z czerwonej cegły z czasów Hanzy, czy część baszty
rybackiej z kilkoma historycznymi armatami. Nieopodal rynku wchodzimy do Kościoła Najświętszej Marii Panny, który jest najstarszą gotycko - ceglaną świątynią w Rostocku. Zbudowany na początku XIII w. symbolizuje do dzisiaj potęgę hanzeatyckiego miasta. Pomimo bombardowań, które przeszły przez miasto podczas II wojny światowej, kościół został prawie nienaruszony. Wybija godzina dziesiąta, pora na śniadanie. Przemierzamy deptak Kröpeliner Straße, aromat świeżego pieczywa z okolicznych piekarni zaprowadził nas aż na plac Uniwersytecki. Rozkoszujemy się bułeczkami przy Fontannie Radości (Brunnen der Lebensfreude).

Rostock, Niemcy
Rynek w Rostocku, Niemcy
Później odwiedziny w informacji turystycznej – zawsze się przydają mapy, pocztówki do bliskich i kolejny magnes do kolekcji na lodówkę (teraz to raczej wielki magnes z małą lodówką). Warto dodać ciekawostkę, że w dzielnicy Rostocku, Warnemünde wakacje spędzał malarz Edward Munch malując na plaży nudystów (może stąd ten ,,Krzyk”?). Czas mijał i byłyśmy zmuszone opuścić już piękną scenerię Starówki, przed nami było niecałe 9 km jazdy do portu.
Port w Rostocku

Jaki punktualny prom!
Witaj "Kronprinz Frederik" i pożegnanie Niemiec
Bez problemu przeszłyśmy odprawę biletową i wjechałyśmy do wyznaczonego pasa (ordnung musi być) w oczekiwaniu na prom „Kronprinz Frederik”. Po dwugodzinnym rejsie na południowy kraniec duńskiej wyspie Falster powitał nas Gedser ze szpalerem masztów z flagami Królestwa Danii. I tu nasze zdziwienie - jeszcze nie opuściłyśmy portu, a już pierwszy drogowskaz dla rowerzystów (lekka przesada z tymi rowerzystami, pomyślałby zapewne nasz urzędnik od ułatwiania życia). Poczułyśmy ulgę, że dzięki takim drobiazgom nasza podróż nie będzie trudna.
Gedser, Dania
duńskie oznakowanie dla rowerzystów
Duńska droga rowerowa
Jedziemy drogą nr 9 do Nykobing Falster i zmieniamy na nr E55 do Orehoved, aby przejechać przez most Storstrøms (most drogowy i kolejowy, który przecina Storstrommen między wyspami Falster i Masnedø). 
między wyspami Falster i Masnedo, Dania
Niesamowity widok!
Ciężko się jechało ze względu na wiatr, ale widok był niesamowity! Dojeżdżamy do Vordingborg i dalej drogą nr 151 do Praesto na pole namiotowe. W pierwszą noc w Danii przeżyłyśmy sporo emocji, gdyż obudził nas ulewny deszcz i burza (jednak gdzieś nie wszystko jest tak dobrze dla rowerzystów, pomyślałby zapewne nasz urzędnik). Przetrwaliśmy i my, i mój wieloletni namiot. Koło południa, po ustaniu ulewy wyruszyłyśmy do Kopenhagi przez Koge drogą nr 151.

Droga nr 151, Dania
Koge, Dania
Do Kopenhagi tuż tuż
Droga rowerowa wręcz niebiańska (na chwilę zamknęłam oczy i zamarzyłam, że to u nas). Przerwę robimy w Koge - skromne miasto z szachulcowymi domkami, z najlepiej zachowanym średniowiecznym rynkiem. To jedno z najstarszych miast portowych Danii. Zostało jeszcze 38 km do Stolicy Królowej Małgorzaty II i skręcamy w stronę Rodovre na Absalon Copenhagen Camp na 2 noce.

Następny cały jeden dzień zostawiłyśmy na zwiedzanie stolicy Danii. Kiedy znalazłyśmy się w centrum, mimo przebudowy ulic, przejazd rowerem jest bezwzględnie zachowany: czytelnie oznakowane zjazdy i wjazdy dla rowerzystów na jezdnię, osobne sygnalizacje świetlne a drogi rowerowe i jezdnie dla samochodów są często prawie tej samej szerokości (to już przesada, żeby sam ,,Król szos” miał tyle samo miejsca co skromny dwukołowiec, pomyślałby zapewne nasz urzędnik). Nie ma co się dziwić, że Kopenhaga jest jedną z rowerowych stolic świata. Pozostaje nam zazdrościć. Pierwszy przystanek: park rozrywki Tivoli. Tu można dopatrywać się pierwowzoru Disneylandu. Jednak omijamy to miejsce, ciesząc oko charakterystycznym wejściem do Ogrodów Tivoli. Wałęsamy się po ulicach i podziwiamy architekturę. 
Kopenhaga, W tle Pałac Amalienborg
Kościół Marmurowy-wyznanie luterańskie
"Klucz do przyszłości" Kim Michael
Duńczycy to liderzy światowego wzornictwa: ponadczasowa prostota, funkcjonalność i wysoka jakość materiałów. Wjeżdżamy na plac ratuszowy.
Cytadela, Kopenhaski Kastellet

Absalon
I tu znajduję odpowiedź na swoje pytanie: skąd Absalon? Wystarczyło spojrzeć na Ratusz Kopenhaski, gdzie wisi pozłacana figura - to Absalon, biskup i polityk duński, który podobnie jak lepiej znany kardynał Richelieu, de facto rządził krajem (Danią w XII w.). Prowadził politykę ekspansji przeciw Słowianom. Sam osobiście brał udział w wyprawach morskich (swoją drogą ciekawe, czy lepiej rąbał toporem, czy posługiwał się pastorałem?). W każdym bądź razie lepiej, że żył wtedy.
Obok ratusza dostrzegamy kolumnę - pomnik dwóch Wikingów grających na lurze (na lurze? kiedyś to był przebój, niestety nie muzyczny, dworcowych restauracji). 
Czemu mamy tak mało dróg rowerowych w Poznaniu!


Przejechałyśmy przez Nowy Rynek, który przylega do Starego Rynku aż do Strøget – najdłuższego w Europie handlowego deptaku, który ma około 1,2 km długości i to było jedyne miejsce gdzie trzeba było zejść z roweru (od wielkiej ilości sklepów i nam zakręciło się w głowie, stąd przewidujący Duńczycy wprowadzili w tym miejscu zakaz jazdy). Kierujemy się w stronę Amalienborg – zespołu pałacowego, gdzie mieści się oficjalna rezydencja duńskich monarchów i rodziny królewskiej (królowa nas nie przyjęła, podobno nikt o naszej wizycie Jej Królewskiej Mości nie doniósł, SKANDAL!) Zdążyłyśmy na uroczystą zmianę warty, kiedy to w południe zaczyna urzędowanie gwardia z zamku Rosenborg, dokonując widowiskowego przemarszu ulicami stolicy. Trzeba było zadać sobie trudu, by zrobić pamiątkowe zdjęcie z gwardzistą królewskim w czarno-niebieskim mundurze i charakterystycznej czapie z futra niedźwiedziego, kiedy to chodził tam i z powrotem (podobno po skończonej warcie mają kłopot z pójściem prosto). Po zmianie warty, mijając konny pomnik Fryderyka V podjeżdżamy pod kościół Marmurowy, zwany też kościołem Fryderyka. Jest uznawany za jeden z największych w Europie za sprawą kopuły wzorowanej na kopule watykańskiej. Widoczna jest z wielu miejsc Kopenhagi, górując nad starą zabudową. Po zwiedzaniu kościoła pedałujemy zobaczyć pewną znaną na całym świecie nagą Dunkę – Małą Syrenkę. Po drodze, na nabrzeżu w Nordre Toldbod natknęłyśmy się na siedzącego 3 metrowego kolosa - „człowieka z żelaza”. Wyglądał jakby go zgubili filmowcy z holywoodzkiego filmu ,,Transformers”. Z bliska można było zobaczyć z czego się składa: z błyszczących części samochodów, motocykli, sprzętu szpitalnego, a nawet maszyn do szycia. Autorem kontrowersyjnej rzeźby „Zinkglobal” (Klucz do przyszłości) jest duński artysta – Kim Michael. 
Port Nyhayn

Wreszcie na nabrzeżu Langelinie, stojąca na głazie, jak mówią na nią Duńczycy – Den Lille Havfrue. Naguska przyciąga tłumy turystów i każdy musi sobie zrobić zdjęcie na jej tle, zastanawiając się pewnie jak Ona to robi? Co robi? Zachowuje piękną figurę, a waży całe 175 kg!
Stamtąd już niedaleko do XVII wiecznej Cytadeli. Kopenhaski Kastellet. Jest ona ostatnim zachowanym elementem wałów obronnych i jedną z najlepiej zachowanych fortyfikacji w północnej Europie. Wyjeżdżamy z cytadeli przez bramę Królewską, w oddali widzimy smukłą wieżę należącą do jedynego kościoła anglikańskiego w Danii – kościoła św. Angola, pardon św. Albana. Wracamy znów przez centrum, i robimy postój na posiłek przy Christianhavn Kanal. Szczególną uwagę przykuwa wieża budynku, zwieńczona hełmem z czterech splecionych ze sobą smoczych ogonów. Ów budynek to najstarsza duńska giełda – Børsen, więc smocze ogony są jak najbardziej na miejscu (jak można pomylić ogon smoka i rekina – uwagę kieruję do pomysłodawcy określenia ,,rekiny biznesu”) Po małej przerwie kierujemy się w stronę zabytkowej dzielnicy Christianshavn z wartym odwiedzenia barokowym kościołem Zbawiciela Vor Frelsers Kirke.
kościół,99-metrowa wieża

Ten najwyższy, czynny kościół przyciąga uwagę 99-metrową wieżą, na którą można wejść po 400 zewnętrznych spiralnych schodach. Kościół jest zupełnie inny, niż reszta duńskich świątyń – wnętrze z miejscami dla wiernych na galeriach i ołtarzem przypomina teatr.
Być Kapitanem, Muzeum Marynarki
w środki Muzeum-polecam!
Dalej pedałujemy wzdłuż kanału i obowiązkowy przystanek – Muzeum Marynarki Wojennej, Orlogsmuseet. Pełno tu przepięknych modeli okrętów i makiet portów, są też przedstawione bitwy morskie, w których brała udział Dania. Po nasyceniu wystawami zmierzamy wzdłuż kanału do najbardziej obleganego miejsca – portu Nyhavn. Po obydwóch stronach kanału portowego można podziwiać kolorowe stare domy kupieckie z XVII i XVIII wieku. W trzech z nich mieszkał J.Ch. Andersen. Niezwykły klimat tego miejsca tworzą też zacumowane do kei łodzie, barki i statki. To bardzo gwarne miejsce, wzdłuż ulokowane są rozmaite restauracje, zawsze pełne gości. Słońce powoli zachodzi, ale nadal czujemy niedosyt zwiedzania, więc wracamy na plac Ratuszowy i na skraju tego placu robimy sesję zdjęciową z rzeźbą Andersena. Zainspirowane info o nowym moście rowerowym, wijącym się niczym wąż pojechałyśmy do handlowej dzielnicy Vesterbro aby osobiście przetestować „Cykelslangen”. 
Do dziś uwielbiany Andersen
Przejazd pomarańczową kładką potęguje wspaniałe wrażenia, jakie dostarcza widok zatoki w centrum miasta. Podjeżdżamy do słynnego browaru Carlsberg, producenta ,,prawdopodobnie najlepszego piwa na świecie”. Przejeżdżamy przez imponujące wejście, zwane Bramą Słoni. Nad głowami 4 słoni umieszczono złotymi zgłoskami życiową dewizę założyciela browaru, Carla Jacobsena: Laboremus pro Patria (Pracować dla kraju). 
Nowoczesny most rowerowy-pomarańczowa kładka
Po całym dniu zwiedzania Kopenhagi stwierdzamy, że tutaj rower to potęga. Prawie na każdym chodniku, jezdni są specjalnie wydzielone trasy rowerowe, specjalne wielopiętrowe boksy rowerowe przy przystankach kolejowych (A nie mówiłem – pomyślałby zapewne nasz urzędnik, że niby jak się tym cyklistom odpuści to wejdą na chodnik, jezdnię, przystanki…) Pomysłowość tamtejszych konstruktorów sprawia, że jest to najbardziej efektywny środek lokomocji.
Dworzec Kopenhaski do Malmo, Dania

W Banie Kopenhaga-Malmo
Przejazd najsłynniejszym mostem nad cieśniną Sund
półgodzinna jazda-wygoda!!!
Malmo, Szwecja

Kolejny dzień rozpoczynamy operacją o kryptonimie „Potop”. Pojedziemy najdłuższym mostem - europejskim łączącym dwa kraje. Przebiega nad cieśniną Sund i łączy Kopenhagę z Malmö. Kupujemy bilety w automatach na dworcu głównym – Kobenhavn H. I kolejne miłe zaskoczenie – wsiadamy do pociągu bez zdejmowania sakw. Pociąg, co za nuda – czysty, wygodny, punktualny (spóźnił by się chociaż minutę, ku radości naszego urzędnika).
Pogoda nam dopisuje podczas 30-minutowej jazdy przez most, po 3 km widzimy w cieśninie farmę wiatrową – Middelgrunden. Żałujemy, że nie można przez ten most przejechać się rowerem, ale przy gorszej pogodzie mogło by się to skończyć zdmuchnięciem do wody. Bywa, że nawet zamykają ten most dla samochodów. Od strony duńskiej most zmienia się w podziemny tunel. Ponoć jest pomysł wybudowania specjalnej tuby rowerowej jako trzeciego poziomu mostu. I ktoś chyba nie orientujący się, (nie rowerzysta) napisał ,,...Źle się dzieje w państwie Duńskim…” (pewnie jakiś zazdrosny Angol). Warto tu przyjeżdżać, podziwiać i przenosić do nas rowerowe pomysły (A po co? Komu to przeszkadza, cyklistom?, oni zawsze byli podejrzani, pomyślałby zapewne nasz dzielny urzędnik). Podobno był tu przed wiekami niejaki Czarnecki z kolegami (może w tej sprawie?), ale nie na rowerach tylko pojazdami konnymi i nie z przewodnikami w ręku tylko ze sprzętem, którego może używał wspomniany wcześniej biskup (a nie można jak hetman, na koniu, bez specjalnych ścieżek, światełek, boksów pomyślałby zapewne nasz urzędnik).
Malmo, Szwecja

Na ziemi szwedzkiej lądujemy w Malmö, spokojnym i zadbanym mieście. Jest klasyfikowane jako jedno z najbardziej przyjaznych rowerzystom miast świata, o czym same się przekonałyśmy. Po odpoczynku na rynku Stortoget oglądamy ratusz z 1546 roku. Wyruszamy przez dzielnicę Rosengard na drogę nr 101 potem na nr 9 do Ystad.
Szwedzka sielanka
Ystad! Szwecja
Malownicza trasa rowerowa wzdłuż południowego wybrzeża Szwecji. Ystad, miasteczko portowe znane z największej średniowiecznej starówki w Skandynawii. Do dziś może ona pochwalić się XIII-wiecznym układem uliczek i całym mnóstwem szachulcowych kamienic. Bajecznie!
Ystad, Szwecja
typowo domki szwedzkie
Starówka w Ystad
Porzucamy gościnną dla rowerzystów Szwecję i płyniemy na Bornholm, do Ronne. Katamaran „Leonora Christina”, jest urządzonym w stylu skandynawskiego design, czyli prosto i oszczędnie.
Na "Leonorze"
Wyspa Bornholm! Dania
W środku Leonory
Na tle pięknej Leonory skąd przypłynęłyśmy z Ystad

Ronne, Bornholm-Dania
Po zwiedzaniu miasta wyruszamy na północ wyspy do Zamku Hammershus przez Hasle i Vang. Zanim dotarłyśmy do Helligpeder trzeba było zacisnąć zęby i pokonać rowerami z sakwami stromy podjazd, który ma prawie 70 metrów wysokości! Wysportowane i zaprawione w rowerowych bojach, polskie łydki i uda dały radę. Rowerzysta to jest TO! A nie jakiś użytkownik ,,króla szos”, co DWA kółka to nie cztery! We wspaniałych nastrojach (jak to u rowerzystów) i przy dobrej pogodzie podziwiamy na horyzoncie zarysy brzegów Danii.

Wędzarnia ryb w Hasle, Bornholm
sielanka bornholmska
Trasa żwirowa-kamieniołom granitu
Dalej trasą żwirową tuż obok kamieniołomu granitu Moselokken, jednego z niewielu w których trwa wydobycie, docieramy do ruiny zamku Hammershus, gdzie zostawiamy rowery na parkingu. 

Zamek Hammershus, Bornholm
Sam zamek był największą średniowieczną fortecą w Europie Północnej. Robi się późno, szukamy noclegu wpierw w Egelokke w tzw. natur camp, ale niestety nie było miejsc, późnym wieczorem znajdujemy eleganckie pole namiotowe pomiędzy Allinge a Tejn. 
Podano do stołu, Bornholm
Po śniadaniu zaliczamy wszystkie kościoły rotundowe do Olsker. 
Olsker, Bornholm
drogi rowerowe na Bornholmie

Malutkie,a wszystko jest
Na Bornholmie zaliczyłyśmy 4 zabytkowe rotundy
Widok z Rotundy

Zmieniamy kierunek z południa na północ do Gudhjem a po drodze napotykamy las Almindingen, największy las na wyspie przez którego środek przechodzi imponująca dolina szczelinowa Ekkodalen.
tajemnicza dolina Ekkodalen
Ta dolina odpowie echem każdemu, kto wykrzyczy pytanie. Ma prawie 10 km długości i jest absolutnie wyjątkowa. W końcu docieramy do Gudhjem, który nas oczarował. Jest pięknym i starym miasteczkiem rybackim z uroczymi stromymi uliczkami, pełnym czerwonych dachów. 

Nocujemy w Svaneke na polu namiotowym, to ostatnia noc na ziemi duńskiej przed wyjazdem do Polski. Jest położone najdalej na wschód Bornholmu. Następnego dnia wyruszamy do największego zbioru kamieni kultowych – menhirów w Louisenlund. Dalszą „wędrówkę” znajdujemy w Nexo - drugie co do wielkości miasto na wyspie. Jest tu największy port rybacki - mając jeszcze trochę czasu do odpłynięcia postanowiłyśmy jeszcze pojechać pożegnalną trasą na południe wyspy na plażę Dueodde. Robimy zdjęcia pamiątkowe i chwila relaksu...

Nexo, Bornholm
Tymczasem w Nexo czeka na nas polski katamaran, który po niemiecko-duńsko- szwedzkich wydaje się malutki. Płyniemy, z mroku zaczyna wyłaniać się kontur wybrzeża: rozległa, płaska plaża, za którą dostrzec można wydmy i dwie wieże: kościelna i latarnia morska. Polska! Wszędzie dobrze, ale najlepiej… (jak zapewne, ale tym razem nie bez racji pomyślałby nasz urzędnik).
polskim katamaranem do Kołobrzegu

 
Trasa: Greisfald – Rostock – Gedser – Koge – Kopenhaga – Malmo – Ystad – Bornholm – Kołobrzeg;
Dystans: 573 km;
Kraje: Polska, Niemcy, Dania, Szwecja
Ciekawe/kluczowe miejsca: Rostock – miasto o zabudowie hanzeatyckiej; Kopenhaga – mieszanka architektury, kultury, kraina rowerów, Muzeum Marynarki Wojennej, most rowerowy w dzielnicy Vesterbro, przejazd pociągiem przez most nad Sundem - Øresund Bridge, Bornholm - kościoły rotundowe, malownicze portowe miasteczka, drogi rowerowe nad brzegiem morza