środa, 31 maja 2017

CYKLISTYCZNY ŚWIAT KOBIET


Wiktoriańskie rowerzystki
Jako miłośniczce wyścigów kolarskich Giro d’Italia i La Tour de France zawsze mnie imponowały walki kolarzy o pierwsze miejsce po tylu kilometrach i towarzyszące temu emocjom. To zrozumie prawdziwy kolarz, który pokonywał trasy liczące kilkadziesiąt, a nawet przekraczające setki kilometrów. Pragnienie zwycięstwa, sławy i chwały... a dla zwykłego śmiertelnika może być nawet sama satysfakcja.
 Dobra, tylko pytanie jak było kobietom kiedyś?


Należy bezwzględnie pamiętać o jednym – dzięki komu zawdzięczamy tyle swobody, prawa i samodzielności? Kobietom z marzeniami i SUFRAŻYSTKOM - jestem niezmiernie wdzięczna za ruch feministyczny, który otworzył wrota niedostępne dla kobiet, przeznaczone głównie dla mężczyzn.


Oddaję hołd Sufrażystkom, które oddały swoje życie, spędzały w więzieniach, przeżywając traktowanie w brutalny sposób - za Nas, kobiet. Teraz żyjemy w pełnej swobodzie i wolności osobistej.


Zaczniemy od historii, kiedy pojawiła się wzmianka o kobietach w sporcie…

Starożytność - najbardziej sprawne były kobiety ze Sparty.
Spartańskie kobiety miały o wiele więcej swobody niż kobiety z innych polis (nie posiadały jednak żadnych praw politycznych). Jako dziewczynki, były wychowywane w równie surowej dyscyplinie, jak chłopcy. Od najwcześniejszych lat, w grupach rówieśniczych ćwiczyły sprawność fizyczną, taniec i śpiew. Ideałem kobiety była wówczas kobieta wysportowana, zdrowa - zdolna do rodzenia silnych i zdrowych dzieci. Wymóg sprawności oraz strój odsłaniający wszystkie wady zobowiązywały do regularnych ćwiczeń - uczyły się także obsługiwania broni. Przed militaryzacją kobiety spartańskie również brały udział w zawodach sportowych. Wiadomo, że jeszcze na początku VI w. p.n.e. uczestniczyły w zawodach lekkoatletycznych (oczywiście dla kobiet).

Średniowiecze - Kościół głosił, że dbałość o rozwój fizyczny ciała i o jego piękno jest rzeczą grzeszną. Zdrowie duszy a nie ciała było w surowej ideologii chrześcijańskiej rzeczą najważniejszą.
Człowiek posiada jednak naturalną potrzebę ruchu i ta potrzeba nie była kwestionowana. Kobiety uprawiały: jazdę konną, łucznictwo i taniec.

Podobnie tak było w renesansie, baroku i rokoko... dopiero w wiktoriańskiej epoce zaczęła się nowa era kolarstwa dla kobiet...
Zaczęło się od niewinnej zabawy podczas wyścigu kolarstwa w Royal Aquarium w okazałym budynku w stylu wiktoriańskim. Pewna młodziutka dama z hrabstwa Buckingham, Monica Harwood wygrała wyścig po zaledwie półrocznej nauki jazdy na rowerze w 1895r. otrzymawszy tytuł mistrza świata kobiet w kolarstwie. Cudowna historia nieprawdaż?

Czytam w „Ilustracji Lwowskiej” pt „Damskie kostiumy”:
”Zwalczone nareszcie do pewnego stopnia przesądy i uprzedzenia, a kobieta jadąca na kole daje się nam coraz częściej widzieć. I nic dziwnego, znakomity wpływ jazdy na kole na zdrowie ciała i duszy, musi zjednywać kołu coraz liczniejszy zastęp zwolenniczek. Jeżeli zachodziły jeszcze pewne niedogodności dla pań co do ubierania się, to te zdaje się już zostały rozwiązane strojem jakiego używa jedna z naszych pionierek sportu pani Romana Calderoniowa.”

Znane kobiety kolarki:

Tillie Anderson (1879 – 1965) - Szwedka, najlepsza kobieta i mistrz świata w 1902r.

Tillie Anderson
Alfonsina Strada (1891– 1959) - słynna Włoszka nazywana „Diabłem w wełnianych spodenkach”,gdyż wykazała się niezwykłą odwagą startując w słynnej Giro d'Italia domeną mężczyzn i wygrała w 1924r. Dziewczynom zwykle nie przyzwalano na zachowania typowe dla mężczyzn, więc mieszkańcy Castelfranco Emilii nazywali ją nawet "diabłem w spódnicy", gdy mijała ich rozpędzona na rowerze, jej rodzicom najwyraźniej to jednak nie przeszkadzało. Rodzice Alfonsiny z pewnością byli dość nietypowi, ale i tak niezbyt przychylnie zareagowali na wieść, że zamiast chodzić do kościoła i uczyć się krawiectwa, ich córka bierze udział w wyścigach. Naciskali na nią, by z tego zrezygnowała, ale ona w wieku 14 lat poślubiła Luigiego Stradę, miejscowego mechanika i grawera. Świeżo upieczony mąż szybko przeprowadził się z nią do Mediolanu, a w prezencie ślubnym kupił jej najlepszy rower, na jaki było go stać. Ewidentnie był to człowiek inteligentny i z nowoczesnym podejściem do otaczającej go rzeczywistości. W pasji kolarskiej swej żony upatrywał nie tylko naturalnego i zdrowego sposobu życia, ale także wielkiej okazji. Alfonsina za jednym zamachem znalazła męża, fana, menedżera i człowieka, który pomógł jej się wyrwać z obłędnej monotonii wiejskiego życia w Emilii.
Alfonsina Strada
U nas, w Polsce – też mamy taką kobietę. Jest nią niestety zapomniana Polka, Karolina Kocięcka zw. Latająca Diablica (1875 - ?)
Pierwsza polska rekordzistka rowerowa, zwyciężczyni wielu rajdów w Polsce i za granicą.
Wygrała wyścig we Lwowie pokonawszy 20 mężczyzn w 80 km w 1896 roku! Dwa lata później otrzymała zaproszenie do Petersburga na wyścig w 1898r.
Tak opowiadała: „Trzeba było jeździć wokoło dwanaście godzin bez przerwy. Stanęłam na starcie. Pompa niebywała. Dziesiątki tysięcy ludzi i kilka wojskowych orkiestr. Prawdziwy piknik. Startowało dziewiętnaście wybitnych kolarzy Europy”. Cóż to jednak było dla Kocięckiej. Rywale odpadali jeden po drugim. Publiczności przybywało, gdyż każdy chciał na własne oczy obejrzeć wyczyny nieugiętej cyklistki. Po dwunastu godzinach nieprzerwanej, a pod koniec już samotnej jazdy (wszyscy pozostali zawodnicy zrezygnowali) Kocięcka dotarła do mety i odniosła kolejne zwycięstwo, ustanawiając do tego kobiecy rekord świata (którego nie omieszkała później dwa razy poprawić). Nazwano ją wtedy Latającą Diablicą. „Gdy zeszłam z roweru byłam zwinięta w kłębek” – wspominała. „Nóg nie mogłam rozprostować, ale cieszyłam się bardzo z tego zwycięstwa, gdyż wszyscy wiedzieli dobrze, że jestem Polką”.

Karolina Kocięcka
Zastanawia mnie, dlaczego tak barwna i ważna postać polskiego sportu tak łatwo odeszła w zapomnienie? Włosi mają Alfonsinę, a my Karolinę!

Dodam jeszcze, iż owa dumna Polka wspominała:
Mimo zwycięstw i uplasowania się na wysokim miejscu w europejskim sporcie, do którego prawa nikt nie mógł jej już odmówić, Kocięcka nadal spotykała się z nieprzychylnymi reakcjami rodaków. Jak sama później stwierdziła, nie baczyła na negatywny stosunek rodziny i „śmiech ulicy”: „[…] startowałam i biłam rekordy na 100, 300 i 400 wiorst. Bawiło mnie to, żyłam tym”. Warto w tym miejscu nadmienić, że w samym tylko 1899 roku Kocięcka uzyskała najlepszy rezultat aż 75 razy.

W następnym roku zmierzyła się z trasą Petersburg–Warszawa–Moskwa wynoszącą ponad 5 tysięcy wiorst. Kocięcka pokonała dystans w sześć tygodni. Sprzęt spisywał się dobrze, obyło się bez wypadku „Dopiero 17 km przed finiszem – siedemnaście razy pękały mi opony, tak były poprzecierane. Ta »siedemnastka« była jednak dla mnie szczęśliwa, gdyż rajd skończyłam zdrowo i w dobrym czasie, ustanawiając nieznane dotąd rekordy rajdowe. Był to rok 1901”. Cyklistka przebyła równo 5227 wiorst (ok. 5577 km). Po powrocie przesiadła się chwilowo na motocykl, aby przebyć rajd dookoła Finlandii. W wyścigach startowała jeszcze kilka lat...


I do dziś kobiety zdobywają mistrzostwa, stajemy się jeszcze lepsze. My kobiety mamy szanse pokazać, że także w sporcie potrafią dorównać mężczyznom!

Piotr i Maria Curie byli zapalonymi rowerzystami. Podarowali sobie rowery, jako prezenty ślubne i wybrali się na wycieczkę rowerową po Francji podczas miesiąca miodowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz