|
Sierpień,2015r. |
Album oglądany u babci
ze zdjęciami moich przodków w mundurach armii Kajzera i powstańców
wielkopolskich zainspirował Nas do przeniesienia się w czasie
rowerem.
Powstał pomysł
przejechania przez sąsiadujące kraje, które mają wspólną, nie
tylko wojenną historię. Czyli Holandia, Belgia, Francja i
Luksemburg.
Niezrażone naszym
biologicznym od dzieciństwa niedosłuchem oraz niedoskonałością
mowy werbalnej postanowiłyśmy zrealizować ten rowerowy cel.
|
Oberhausen Banhnof |
Pierwsza baza rowerowej
podróży – Oberhausen, dokąd dotarłyśmy pociągiem z Poznania.
Początek nie był trudny, gdyż miałyśmy już kilka okazji
przebywać w niemieckim kraju na rowerach z sakwami. Więc
przyzwyczajone już do niemieckiej infrastruktury rowerowej, z
nadzieją, że w innych obranych przez nas krajów będzie podobnie,
rozpoczęłyśmy, bardzo zmotywowane, najdłuższą jak do tej pory,
samodzielną wyprawę rowerową.
Kontynuujemy trasę drogą
krajową B220. Wjeżdżając przez most widzimy jedno z
najpiękniejszych miejsc i nie tylko jedną z najdłuższych, lecz
również jedną z najstarszych europejskich rzek - Ren.
|
Ren |
|
Nad Renem |
|
Granica |
|
RFN/Holandia |
Od tego
momentu będzie nam towarzyszyła do Holandii. W godzinach popołudniowych dojeżdżamy do Arnhem, dobrze znane z filmu
,, O
jeden most za daleko”, ale może i z historii o słynnej bitwie II
wojny światowej i udziału w niej naszych spadochroniarzy
Sosabowskiego. Arnhem to 150-tysięczne miasto leżące nad Dolnym
Renem. Zniszczenia wojenne sprawiły, że wiele starych budynków
przestało istnieć. Nadal jednak możemy podziwiać stary zabytkowy
ratusz, pochodzący z około połowy XVI wieku. Są tu też dwa XV
wieczne kościoły i Dom Maarten van Rossum o intrygującej nazwie
Duivelshuis (Dom diabła). To z powodu satyry w postaci ornamentyki
renesansowej. W drodze na pole namiotowe mijamy w parku piękny pałac
na wodzie. Szkoda, że tu nie nocujemy...
|
Most Johna Frosta |
Następnego dnia
wyruszamy do słynnego muzeum - Airborne Museum „Hartenstein” na
Oosterbeek. Oddajemy tu hołd polskim żołnierzom generała
Sosabowskiego - twórcy I Samodzielnej Brygady Spadochronowej, ze
słynnym hasłem: „Najkrótszą drogą!”, wcale nie rowerowym.
Sam generał Sosabowski był niezwykle pomysłowym dowódcą, gdyż
podczas operacji Market Garden poprosił Brytyjczyków, aby udzielili
jego żołnierzom wsparcia pancernego. Dostał do dyspozycji tylko
jeden wóz, po czym...wskoczył na znaleziony gdzieś damski rower i
poprowadził go do natarcia na niemieckie pozycje.
|
Do słynnego muzeum,Arnhem |
|
M4 Sherman-do obejrzenia film "Fury" |
|
Airborne Museum-polecam!!! Oryginalne mundury są |
Po opuszczeniu muzeum
obowiązkowo przejechałyśmy przez legendarny most Johna Frosta. To
tu miała miejsce tragiczna dla alianckich spadochroniarzy operacja
„Market Garden”. Przejazd przez most, który jest pomnikiem
europejskiej historii zrobił na nas duże wrażenie.
|
Na moście Johna Frosta, Arnhem |
|
odznaka spadochroniarzy Pegasus Airborne |
Zaliczamy kolejny
rowerowy raj - holenderskie drogi. Świetnie oznakowane, z rowerowymi
mostami, tunelami, promami, w niektórych miejscach nawet z
sygnalizacją świetlną. Chciałoby się złapać gumę, przewrócić
się na nierównym asfalcie, wpaść w jakąś dziurę a tu nic, raj,
niebiańska nuda, rowerowe duperele, ę i ą, czyli nie ma się do
czego przyczepić.
Ach ci Holendrzy, nie potrafią nic porządnie
sknocić. Holandia to kraj pełen ciekawostek i osobliwości na
przykład, w czasie II wojny światowej niemieccy żołnierze
skonfiskowali w Holandii "na rzecz armii" tysiące rowerów,
co jeszcze bardzo długo po wojnie (a nawet czasami i dzisiaj)
zgryźliwie wypominają im Holendrzy mówiąc sarkastycznie do
Niemców: „Oddaj mi najpierw rower!”.
|
Wjazd do Nijmegen |
|
Starówka,Nijmegen |
Jadąc dalej, znów
przejeżdżamy przez most. Tym razem nowoczesny stalowy most rowerowo
- kolejowy nad rzeką Waal w Nijmegen. Początki Nijmegen sięgają
około 2000 lat temu, kiedy to Rzymianie założyli tu osadę. Jest
najstarszym miastem w Holandii.
Urokliwe uliczki, kamieniczki czy
zaułki – skradły nasz czas i w efekcie stwierdziłyśmy, że nie
zdążymy dojechać do Eindhoven według planu. Wykorzystałyśmy
kolej, gdzie rower można również zabrać ze sobą do pociągu, ale
trzeba pamiętać o pewnych regułach. Największą zaletą jest to,
że bilet jest ważny cały dzień na terenie całej Holandii w
pociągach krajowych. Dzień kończymy w Eindhoven, na kempingu nad
jeziorem, blisko słynnego wiszącego ronda rowerowego Hovenring.
Jego nazwa odnosi się do kształtu ronda w formie pierścienia.
Spodobało nam się takie rozwiązanie, które zapewnia
bezpieczeństwo i płynność ruchu i dla samochodowego i rowerowego
także.
|
widok na Hovenring, Eindhoven |
|
Pierwszy na świecie most rowerowy |
|
Najpiękniejsza i bezpieczna jazda |
Rankiem obudził nas
lekki deszcz, zbieramy się do kolejnej jazdy przejeżdżając
Hovenring w stronę belgijskiej granicy mijając Veldhoven. Cały
dzień trasa rowerowa przebiegała wzdłuż kanału Pleintje
Kanaal Dessel-Turnhout-Schoten (Następnie kanał płynie przez Turnhout i dalej na wschód aż do Schoten niedaleko Antwerpii, gdzie łączy się z Kanałem Alberta. Fragment od Dessel do Turnhout powstał w latach 1844–1846, a odcinek od Turnhout do Schoten w latach 1854–1875).
W
Turnhout podziwiać można było nietypowe, futurystyczne domy. W
końcu deszcz ustał, zrobiło się cieplej. Niekończącą się
jazdę wzdłuż belgijskiego kanału aż do Antwerpii urozmaicały
nam widoki na specyficzne statki, ogromne barki, motorówki czy
zwodzone mosty podnoszone na sygnał fotokomórki.
|
kanał Pleintje |
|
wygodny przejazd rowerem |
|
najstarsza budowla w Antwerpii, zamek Het Steen z XII w. |
Pod wieczór dotarłyśmy
do miasta Rubensa, od razu naszą uwagę zwróciły przepyszne
budowle, kamienice czy pałace o iście rubenowskich kształtach.
Jadąc wzdłuż rzeki Skalda nie jesteśmy w stanie wzrokowo
okiełznąć tego miasta, ale zwiedzanie zostawiamy na następny
dzień. Pora znaleźć pole namiotowe. Według naszej mapy i
przygotowanej informacji o lokalizacji, nasz kemping znajduje się po
drugiej stronie rzeki. Ale... jak się dostać na drugi brzeg?
Sięgamy wzrokiem przed siebie i… ani jednego mostu! Żadnego
promu, czy chociażby tratwy, łódki, pary płetw. Jedziemy dalej w
nadziei, że w końcu wyłoni się jakiś most, bo przecież rzeka
jest bardzo szeroka, a po drugiej stronie widać było i ludzi,
majaczące bloki i reklamowy banner naszego kempingu! Próbujemy się
dogadać z jakimś miejscowym, ale nic nie wyszło z tej konwersacji.
Już byłyśmy przygotowane, że czeka nas noc na parkowej ławce w
centrum miasta. Wtedy zauważamy w oddali małego człowieka na
motorze, który wyłania się z jakiegoś tunelu. Podjeżdżamy do
niego pokazując palcem na tamtą stronę. Uśmiechnął się i
kiwnął głową i wypowiedział to: TUNNEL?
Rany! Dlaczego wcześniej
o tym nie pomyślałyśmy! Rzeczywiście! Zdezorientowane, ale
szczęśliwe wjeżdżamy do owego tunelu, windą w dół. Zmęczone z
nadmiaru wrażeń jazdy tunelem, gdzie tylko jednośladowi się
poruszają i to pod dnem rzeki, wreszcie trafiamy na poszukiwane pole
namiotowe.
|
camping w centrum |
|
tunel pod Skaldą |
Był to jeden z pięknych punktów naszej wyprawy –
nocleg pod gołym niebem w centrum miasta.
Kolejny dzień zaczynamy
od zwiedzania miasta. Po drodze odkrywamy inny tunel - St.
Annatunnel, który wcześniej ominęłyśmy. Podziwiamy wnętrza
tunelu. Przecieramy oczy ze zdumienia, że mimo iż tunel został
zbudowany w okresie międzywojennym, to styl retro został zachowany,
stare schody ruchome nadal działają i co najlepsze – nic ze
sklepień nie przecieka, ani przez ramię nie zobaczyłyśmy pędzącej
ku nam fali... Tak tylko w filmach pewnie jest.
|
katedra Najświętszej Marii Panny,Antwerpia |
Zatrzymujemy się na
najpiękniejszym Głównym Rynku – Grote Markt a dookoła
najciekawsze zabytki wraz z fontanną pośrodku. Nad zabytkami góruje
jedna z najwyższych na świecie - katedra Najświętszej Marii
Panny. Nad samą rzeką można podziwiać XII-wieczną Fortecę
Steen, w której dziś mieści się Muzeum Morskie.
Czas daje o sobie znać,
więc udajemy się na dworzec kolejowy, nazywany Kolejową Katedrą
ze względu na spektakularną architekturę.
|
Kolejowa Katedra, Antwerpia |
Imponujące wrażenie
sprawiło, że w ostatniej chwili zdążyłam kupić bilet za pomocą
uniwersalnego i niezwykle skutecznego międzynarodowego języka,
czyli… kartki i długopisu. Spieszymy się na peron i szukamy
piktogramu dla roweru. Pani konduktor wskazała nam małe drzwi i ku
zaskoczeniu to było pomieszczenie dla cyklistów.
Wysiadamy na
Centraal Brukxel, choć naszą obecnością z rowerami i sakwami
budzimy zdziwienie wśród pasażerów, ale nie przejmujemy się tym.
Podchodzi do nas pracownik kolejowy, coś mówi, ale i tak nic nie
zrozumiałyśmy. Wyszłyśmy z dworca w stronę rynku, aby zobaczyć
przepiękny Ratusz przy Grand Palace. Wybudowany w XIV wieku w stylu
gotyckim, a w XVIw. przerobiono na rezydencję królów hiszpańskich.
Obowiązkowo zaliczyliśmy symbol Brukseli – znanego golasa
Manneken Pis. Jest to figurka-fontanna, wykonana z brązu,
przedstawiająca nagiego, sikającego chłopca bohaterskiego, który
wg legendy... za pomocą moczu ugasił lont przed zniszczeniem miasta
przez wroga. Zwiedzamy zabytki Brukselskie m.in. Pałac Królewski i
Sprawiedliwości, kościół Notre-Dame du Sablon.
|
Głodna? |
|
Bruksela |
Zrobiłyśmy kółko i
znalazłyśmy się ponownie na centralnym dworcu. Kupując w kasie
bilet do Leper/Ypres dowiadujemy się, że rowerów nie wolno
absolutnie wnieść na dworzec lecz w Midi albo Nord gdzie rowery są
akceptowane. W końcu kapnęłyśmy co chciał nam wtedy powiedzieć
pracownik kolejowy. Ruszyłyśmy na Midi.
Przed Ypres obsługa
kolei próbuje nam coś przekazać. Dopiero na końcowej stacji się
wyjaśniło – brak peronów. I trzeba było wykazać się sporą
zręcznością przy wysiadaniu. Przyjaciółka popełniła błąd –
wysiadając nie zdejmując sakw wylądowała z hukiem na ziemię wraz
z rowerem. Na szczęście skończyło się na kilku zadrapaniach i
siniakach.
|
Ypres/Leper, Belgia |
Ypres jest miastem
flamandzkim, w krajach anglosaskich znany jest może bardziej "Ypres
Salient" czyli "łuk leperski". Podróż po tym łuku
napełniła Nas zdumieniem - jakże mocno, po 100 latach, żyje wśród
narodów byłej Wspólnoty Brytyjskiej i Francji pamięć o tej
strasznej wojnie.
Jednocześnie naocznie przekonałyśmy się jakim
horrorem ta wojna była, gdyż w tym mieście przez 4 lata spadały
granaty i bomby. Zaraz po wojnie, w latach dwudziestych XX wieku,
flamandzcy mieszkańcy odbudowali miasto, kamień po kamieniu wiernie
odtwarzając jego dawną świetność. Na rynku stoją monumentalne
gotyckie sukiennice (lakenhal) - jest to jednocześnie największa
świecka budowla gotycka w świecie. Budowę leperskich sukiennic
rozpoczęto w roku 1260. Pieczołowicie odbudowana w okresie
międzywojennym, dzisiaj znajduje się na liście dziedzictwa
kulturowego UNESCO. Nie znając historii nikt by nie przypuszczał,
że to miasto ma dopiero 97 lat. W sukiennicach znajduje się muzeum
"In Flanders Fields" (Na polach Flandrii) ukazujące
okrutny bezsens wojny. John McCrae – kanadyjski poeta, lekarz, oraz
żołnierz w czasie bitwy o Ypres napisał słynny wiersz "Na
polach Flandrii", z którego polny mak zrobił międzynarodową
karierę. Obok Muzeum znajduje się tabliczka z polskim akcentem
informująca o tym, że pod koniec II wojny światowej, 6 września
1944 roku Ypres został wyzwolony spod niemieckiej okupacji przez
wojska 1 Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. Stanisława Maczka.
|
Sukiennica w Ypres |
Przejeżdżamy przez olbrzymią bramę miejską, która jednocześnie
jest łukiem triumfalnym. Na „Menin Gate” są wyryte nazwiska 54
tysiąca zaginionych żołnierzy.
Po zwiedzaniu miasta
kierujemy się na południe w stronę francuskiej granicy.
|
Warto to zobaczyć |
|
oryginalne okopy z I wojny, Hill 62 |
Dojeżdżamy
szlakiem „Pól Flandrii” na wzgórze nr 62 (Hill 62), gdzie
znajduje się muzeum i okopy żołnierzy kanadyjskich, którzy
zginęli od niemieckich ataków gazowych podczas drugiej bitwy pod
Ypres w kwietniu 1915 roku. Do dziś został zalesiony krater.
Kawałek dalej można było wejść na szczyt Mount Sorrel skąd
rozciągał się widok na wzgórza pól bitewnych i na miasto Leper.
|
Szlak "Łuk Leperski?Ypreski", Belgia |
Wkraczamy na francuską
ziemię szutrową droga rowerową przez las, w otoczeniu stada
pasących się krów. Ku naszemu zaskoczeniu do dziś nie wiemy,
dlaczego na nasz widok biedne krówki uciekały...
|
Vimy, Francja |
Koło Arras dostrzegamy
na pagórku monumentalny pomnik Vimy upamiętniający tysiące
poległych w I wojnie światowej Kanadyjczyków, który stoi na
stuhektarowym terenie bitwy. Tak więc jest to kawałek terytorium
kanadyjskiego w północnej Francji.
Ta bitwa stała się symbolem
narodowego poświęcenia i osiągnięć kanadyjskiej armii. Zaznaczę
też, że tam walczył po stronie aliantów polski Legion Bajończyków
- potoczna nazwa pododdziału piechoty Legii Cudzoziemskiej złożonego
z polskich ochotników. Ich bohaterstwo dokumentuje do dziś sztandar
kompanii ze śladami 34 kul, który jest przechowywany w Muzeum
Wojska Polskiego w Warszawie.
|
Francja |
Mija nam 6-sty dzień
naszej wojaży. Dalsza trasa to mało uczęszczane drogi, rozległe
pustki, niekiedy można było spotkać pasące się stado krów, czy
brykających koni. We Francji już odczuwamy zmianę infrastruktury –
brak dróg rowerowych, niekończące się wzniesienia. Co jakiś czas
robimy postoje w małych miasteczkach i urokliwych wioskach.
Dotarłyśmy do Cambrai,
miejsca licznych walk w czasie I Wojny Światowej; w tym słynnej
bitwy z 1917 roku w której po raz pierwszy na dużą skalę użyto
broni pancernej.
Miasto typowo francuskie
z bogatą historią i wieloma zabytkami, m.in.: katedra Notre-Dame
(XVIII - XIX w.), ratusz XX w., kościół St. Géry (XVIII w.).
|
Przerwa na odpoczynek przy zamku |
|
|
Kolejne miasteczko –
Guise wita nas ciężkimi chmurami. W dolinie Oise dopadł nas
deszcz, w oddali było słychać grzmoty. Zwiększamy tempo by
jeszcze nim zmrok zapadnie zdążyć dotrzeć na pole namiotowe.
|
Jeszcze trochę do celu |
Kiedy w końcu widzimy drogowskaz Sorbais, deszcz już ustał i
nieśmiało wychodzi słońce. Zmęczone, ale i zadowolone
lokalizujemy się w gospodarstwie agroturystycznym. Jest to pierwsza
luksusowa noc od tygodnia. Bardzo miła odmiana po namiocie.
Po
przebudzeniu czujemy się prawie jak w domu. Po porannej toalecie
czekało na nas typowe francuskie śniadanie. Na słodko: croissanty,
chrupiące bagietki, różnego rodzaju konfitury i dżemy,
obowiązkowo kawa z ciepłym mlekiem. Wypoczęte i posilone wyruszamy
w dalszą jazdę. Ten dzień był dla nas ciężką przeprawą –
trasa wiodła przez pagórkowate wzniesienia o bardzo dużej różnicy
wysokości. Podjazdy wymagają niezwykłej wytrzymałości o czym
przekonałyśmy się w regionie Szampanii i w Ardenach.
Dzień kończymy w cichym
i spokojnym miejscu nad jeziorem E'tang de Bairon, w otoczeniu
sielankowych krajobrazów. Jemy po raz kolejny frytki, krótki spacer
dookoła jeziora. Z czasem zmęczenie bierze górę i od razu
zasypiamy.
Ostatni dzień na
francuskiej ziemi. Mijamy Buznacy – w tej niewielkiej miejscowości
odkrywamy cmentarz żołnierzy Kaisera z I Wojny. I znów walka z
wzniesieniami. Wjeżdżamy w las, gdzie nachylenie sięga jakieś
12%. Pchamy rower pod górkę...
|
Buzancy, Francja Cmentarz żołnierzy niemieckich 1914-1918 |
|
|
|
|
|
|
wymarłe miasto-zniszczone przez wojnę-tuż przy polach Verdun |
W końcu dostrzegamy dawną
miejscowość Louvemont-Côte-du-Poivre. Ku zdumieniu owe miasto
przestałojuż istnieć w trakcie działań wojennych. Zaznaczone
jest jako wymarłe miasto - świadectwo wojny. W okolicach tego
rejonu można było natrafiać na cmentarze wojenne.
|
Verdun |
Wreszcie Verdun! Region
Lotaryngia, tutaj Marszałek Piłsudski udekorował miasto Krzyżem
Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari za bohaterstwo. Nocleg
organizujemy na dość ciekawym polu namiotowym – gdzie każdy
rozbija swój namiot w boksie składającym się z drzew i wysokich
krzewów.
|
Camping Verdun |
Samo miasto jest piękne i architektura typowo wojskowa,
miasto forteca. Następnego dnia zostawiamy namiot, sakwy aby ułatwić
pokonanie wysokich podjazdów do słynnego fortu de Douamont.
|
Oryginalny pochówek - piekło Verdun |
Po
drodze zatrzymujemy się przy okopach bagnetów, które są również
miejscem pochówku poległych żołnierzy z bitwy pod Verdun. Dalej
odnajdujemy Ossuarium - kaplicę, a zarazem kostnicę. Sam budynek
robi wrażenie, ponieważ ma 137 m długości, a wieża wznosi się
na wysokość 46 m na wzgórzu nad miastem.
|
Ossarium
|
W Ossuarium znajduje się
46 grobowców z różowego granitu, w których umieszczono szczątki
130.000 niezidentyfikowanych żołnierzy francuskich i niemieckich,
wśród pochówków indywidualnych znajduje się grób polskiego
ochotnika – Stefana Waltera z Legionu Bajończyków, a po stronie
niemieckiej pochowani są Wielkopolanie.
Tuż przy pomniku
Maginota natrafiłyśmy przypadkowo wracając z Fortu na francuskiego
cyklistę -łącznika w mundurze z I wojny z Pułku Cyklistów
kapitana Gerarda. Po czym kierujemy się do miasta stromym zjazdem
osiągając przeszło 40 km/h w pół godziny. Lądujemy na dworcu
kolejowym, gdzie pociągi już nie jeżdżą. Zastępują je
autobusy. No dobra, ale jak zabierzemy rowery? Znów nerwówka,
kłębią się wątpliwości i pytania przez cały czas oczekiwania
na przyjazd naszego autobusu, który ma zawieźć nas do Metz – do
granicy z Luksemburgiem. Na przystanku ciaśniej się robi, pojawia
się inna para cyklistów. Pozdrawiamy ich machnięciem ręki. I
kolejna niespodzianka – autobus na jeden kurs zabiera maksymalnie 2
rowery! Po wymianie zdań z kierowcą i tymi cyklistami udało nam
się przekonać kierowcę, by w pierwszej kolejności zabrał nas,
gdyż za 2 godziny miałyśmy pociąg z Metz do Luksemburga. W
planowym czasie dojechałyśmy do Metz, wysadził nas tuż przy
dworcu kolejowym i dalej pędziłyśmy na peron. Dopiero w pociągu
mogłyśmy odetchnąć z ulgą szczęśliwe. Późnym wieczorem
dojechałyśmy do stolicy Wielkiego Księstwa w promieniach
zachodzącego słońca.
|
luksemburski porządek |
|
pałac książęcy |
Rozbijamy namiot na
prywatnym polu namiotowym, niedaleko od centrum w Alzingen. Wszędzie
panuje niemiecki ordnung. Wydawałoby się, że na ostatnim
przystanku naszej rowerowej wojaży już nie może być więcej
niespodzianek. Niestety, jeszcze tego samego wieczora zaliczyłam
pechowy upadek na rowerze co skutkowało stłuczeniem ręki. Ale na
szczęście nie było to groźne i mimo opuchnięcia, wsparta
zaaplikowanymi dawkami żelu przeciwbólowego dawałam radę.
|
Luksemburg |
Spędziłyśmy w tym
maleńkim księstwie, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, niecałe
3 dni. Obejrzałyśmy główne zabytki, przespacerowałyśmy miasto
wzdłuż i wszerz. Od razu poczułyśmy swoisty klimat i atmosferę
tego miasta. Aż żal było opuszczać takie urokliwe miasto. W
ostatnim dniu odwiedziłyśmy największy amerykański cmentarz
wojskowy w Sandweiler. Leży tam jeden z moich ulubionych dowódców
armii USA z II wojny - generał Georg Patton. Zawsze podkreślał
swoją sympatię do Polaków, świetnie znał naszą historię i
cenił polskich żołnierzy za elitarność i bitność.
Opuszczamy piękny
Luksemburg autobusem niemieckiej linii, gdzie nasze „rumaki” z
sakwami spędziły ponad 12 godzin jazdy w luku bagażowym. Nocujemy
u przyjaciół w Zeuthen k/Berlina. Do domu wracamy koleją
przesiadając się w Konigs Wusterhausen i we Frankfurcie. Ze sporym
opóźnieniem zameldowałyśmy się w domu gdyż pod Poznaniem
szalała wichura. Następnego dnia wizyta na ostrym dyżurze – ręka
w gipsie! Jak się okazało, w ostatnich dniach jeździłam ze
złamaną ręką. Szaleństwo! A jednak dałam radę …ufffff!
|
nasze rowery w luku autokarowym |
Trasa: Oberhausen - Wesel - Arnhem - Nijmegen - Eindhoven - Antwerpia - Bruksela - Leper (Ypres) - Vimy - Cambrai - Etreaupont - Liart - Le Lac du Boiron - Buzancy - Verdun - Fort Douaumont - Verdun - Metz - Luksemburg
Dystans: łącznie 950 km, w tym rowerem ok. 850 km
1 dzień:
Oberhausen – Wesel – Xanten – Kalkar – Emmerich am Rhein – Westervoort – Arnhem 115km
2 dzień:
Arnhem – Elst – Nijmegen /pociągiem/– Eindhoven 45 km
3 dzień:
Eindhoven – Veldhoven – Turnhout – Antwerpia 100 km
4 dzień:
Antwerpia – Bruksela – Leper (Ypres) /pociągiem/
5 dzień:
Ypres – Deulemont – D'Amentieres – Le Parc – Annay – Lens – Vimy – Boiry Notre Dame 110 km
6 dzień:
Boiry Notre Dame – Cambrai – Esnes – Guise – Sobais 102 km
7 dzień:
Sobais - Etreaupont - Martigny - Lenze - Aubenton - Liart - Le Lac du Boiron
95 km
8 dzień:
Le Lac du Boiron – Autre – Buzancy – Bayonville – Cunel – Verdun 85 km
9 dzień:
Verdun – Fort Douaumont – Verdun 30 km
Verdun – Metz /autobusem/ - Luksemburg /pociągiem/
10-12 dzień: Luksemburg
13 dzień: Luksemburg – Berlin /autobusem/
14-15 dzień:
Berlin – Frankfurt/O – Poznań /pociągiem/
Kraje: Holandia, Belgia, Francja i Luksemburg
Ciekawe/kluczowe miejsca: Arnhem – most J. Frosta, Oosterbeek - Airborne Museum; Nijmegen – najstarsze miasto w Holandii, Grote Markt; Eindhoven - Hovenring – wiszące rondo dla rowerzystów; Antwerpia – dworzec główny, katedra NMP, Grote Markt, rowerowy tunel pod wodą; Bruksela – Grand Place, pałac królewski, Manneken Pis; Leper (Ypres) – Brama Pamięci, sukiennice Lakenhal, muzeum In Flanders Fields, wzgórze Hill 62; Verdun – Fort Douaumont, cydatela, okopy bagnetów; Luksemburg – Stare Miasto, prastare opactwa, akwedukty, katedra Notre Dame, pałac Wielkiego Księcia, pomnik Złotej Damy, amerykański cmentarz wojskowy.
Pogratulować i pozazdrościć : ) Czytelnik w zimie może zakosztować rowerowej wędrówki ale wzmacnia to jego tęsknotę za latem
OdpowiedzUsuńBrawo, świetna wycieczka. W tym roku chciałem pojechać do krajów Beneluxu rowerem, ale nie wiem czy się uda. Znalazłem fajną promocję na stronie https://www.bikesalon.pl/ i stałem się szczęśliwym posiadaczem roweru szosowego. Właśnie szukam jakiś fajnych tras rowerowych i oprócz beneluxu biorę jeszcze pod uwagę Danie
OdpowiedzUsuń