sobota, 11 lutego 2017

„Rowerem po polach, mostach, tunelach Flandrii, Francji i...”

Sierpień,2015r.

Album oglądany u babci ze zdjęciami moich przodków w mundurach armii Kajzera i powstańców wielkopolskich zainspirował Nas do przeniesienia się w czasie rowerem.
Powstał pomysł przejechania przez sąsiadujące kraje, które mają wspólną, nie tylko wojenną historię. Czyli Holandia, Belgia, Francja i Luksemburg.
Niezrażone naszym biologicznym od dzieciństwa niedosłuchem oraz niedoskonałością mowy werbalnej postanowiłyśmy zrealizować ten rowerowy cel.
Oberhausen Banhnof

Pierwsza baza rowerowej podróży – Oberhausen, dokąd dotarłyśmy pociągiem z Poznania. Początek nie był trudny, gdyż miałyśmy już kilka okazji przebywać w niemieckim kraju na rowerach z sakwami. Więc przyzwyczajone już do niemieckiej infrastruktury rowerowej, z nadzieją, że w innych obranych przez nas krajów będzie podobnie, rozpoczęłyśmy, bardzo zmotywowane, najdłuższą jak do tej pory, samodzielną wyprawę rowerową.
Po nocnej kolejowej podróży wysiadamy w zachodniej części Niemiec – Nadrenii Północnej-Westfalii. Z peronu w Oberhausen kierujemy się na północ do holenderskiej granicy i dojeżdżamy do Emmerich am Rhein. Po drodze zahaczamy o malownicze miasteczko – Wesel.

         Brama Elektora Brandenburskiego Fryderyka Wilhelma (1718-1722)
Wesel,Herb Elektora










kościół Willibrordkirche (1498-1539, zrekonstruowany po 1945)

fragmenty obwarowań miejskich, Muzeum Prus (XVII-XVIII w.),Wesel

Naszą uwagę zwróciły w tym mieście naturalnej wielkości figury osłów – każdy inaczej, efektownie pomalowany i prowokujący do żartów i porównań (nasze, poznańskie koziołki i ich weselowe osły).
Kontynuujemy trasę drogą krajową B220. Wjeżdżając przez most widzimy jedno z najpiękniejszych miejsc i nie tylko jedną z najdłuższych, lecz również jedną z najstarszych europejskich rzek - Ren.


Ren
Nad Renem











Granica
RFN/Holandia
Od tego momentu będzie nam towarzyszyła do Holandii. W godzinach popołudniowych dojeżdżamy do Arnhem, dobrze znane z filmu  
,, O jeden most za daleko”, ale może i z historii o słynnej bitwie II wojny światowej i udziału w niej naszych spadochroniarzy Sosabowskiego. Arnhem to 150-tysięczne miasto leżące nad Dolnym Renem. Zniszczenia wojenne sprawiły, że wiele starych budynków przestało istnieć. Nadal jednak możemy podziwiać stary zabytkowy ratusz, pochodzący z około połowy XVI wieku. Są tu też dwa XV wieczne kościoły i Dom Maarten van Rossum o intrygującej nazwie Duivelshuis (Dom diabła). To z powodu satyry w postaci ornamentyki renesansowej. W drodze na pole namiotowe mijamy w parku piękny pałac na wodzie. Szkoda, że tu nie nocujemy...

Most Johna Frosta


 Następnego dnia wyruszamy do słynnego muzeum - Airborne Museum „Hartenstein” na Oosterbeek. Oddajemy tu hołd polskim żołnierzom generała Sosabowskiego - twórcy I Samodzielnej Brygady Spadochronowej, ze słynnym hasłem: „Najkrótszą drogą!”, wcale nie rowerowym. Sam generał Sosabowski był niezwykle pomysłowym dowódcą, gdyż podczas operacji Market Garden poprosił Brytyjczyków, aby udzielili jego żołnierzom wsparcia pancernego. Dostał do dyspozycji tylko jeden wóz, po czym...wskoczył na znaleziony gdzieś damski rower i poprowadził go do natarcia na niemieckie pozycje.


Do słynnego muzeum,Arnhem


M4 Sherman-do obejrzenia film "Fury"


Airborne Museum-polecam!!! Oryginalne mundury są

Po opuszczeniu muzeum obowiązkowo przejechałyśmy przez legendarny most Johna Frosta. To tu miała miejsce tragiczna dla alianckich spadochroniarzy operacja „Market Garden”. Przejazd przez most, który jest pomnikiem europejskiej historii zrobił na nas duże wrażenie.

Na moście Johna Frosta, Arnhem

odznaka spadochroniarzy Pegasus Airborne
Zaliczamy kolejny rowerowy raj - holenderskie drogi. Świetnie oznakowane, z rowerowymi mostami, tunelami, promami, w niektórych miejscach nawet z sygnalizacją świetlną. Chciałoby się złapać gumę, przewrócić się na nierównym asfalcie, wpaść w jakąś dziurę a tu nic, raj, niebiańska nuda, rowerowe duperele, ę i ą, czyli nie ma się do czego przyczepić.
 Ach ci Holendrzy, nie potrafią nic porządnie sknocić. Holandia to kraj pełen ciekawostek i osobliwości na przykład, w czasie II wojny światowej niemieccy żołnierze skonfiskowali w Holandii "na rzecz armii" tysiące rowerów, co jeszcze bardzo długo po wojnie (a nawet czasami i dzisiaj) zgryźliwie wypominają im Holendrzy mówiąc sarkastycznie do Niemców: „Oddaj mi najpierw rower!”.


Wjazd do Nijmegen
Starówka,Nijmegen
 Jadąc dalej, znów przejeżdżamy przez most. Tym razem nowoczesny stalowy most rowerowo - kolejowy nad rzeką Waal w Nijmegen. Początki Nijmegen sięgają około 2000 lat temu, kiedy to Rzymianie założyli tu osadę. Jest najstarszym miastem w Holandii.

Urokliwe uliczki, kamieniczki czy zaułki – skradły nasz czas i w efekcie stwierdziłyśmy, że nie zdążymy dojechać do Eindhoven według planu. Wykorzystałyśmy kolej, gdzie rower można również zabrać ze sobą do pociągu, ale trzeba pamiętać o pewnych regułach. Największą zaletą jest to, że bilet jest ważny cały dzień na terenie całej Holandii w pociągach krajowych. Dzień kończymy w Eindhoven, na kempingu nad jeziorem, blisko słynnego wiszącego ronda rowerowego Hovenring. Jego nazwa odnosi się do kształtu ronda w formie pierścienia. Spodobało nam się takie rozwiązanie, które zapewnia bezpieczeństwo i płynność ruchu i dla samochodowego i rowerowego także.

widok na Hovenring, Eindhoven

Pierwszy na świecie most rowerowy
 
Najpiękniejsza i bezpieczna jazda
Rankiem obudził nas lekki deszcz, zbieramy się do kolejnej jazdy przejeżdżając Hovenring w stronę belgijskiej granicy mijając Veldhoven. Cały dzień trasa rowerowa przebiegała wzdłuż kanału Pleintje


Kanaal Dessel-Turnhout-Schoten (Następnie kanał płynie przez Turnhout i dalej na wschód aż do Schoten niedaleko Antwerpii, gdzie łączy się z Kanałem Alberta. Fragment od Dessel do Turnhout powstał w latach 1844–1846, a odcinek od Turnhout do Schoten w latach 1854–1875).
W Turnhout podziwiać można było nietypowe, futurystyczne domy. W końcu deszcz ustał, zrobiło się cieplej. Niekończącą się jazdę wzdłuż belgijskiego kanału aż do Antwerpii urozmaicały nam widoki na specyficzne statki, ogromne barki, motorówki czy zwodzone mosty podnoszone na sygnał fotokomórki.



kanał Pleintje


























wygodny przejazd rowerem

najstarsza budowla w Antwerpii, zamek Het Steen z XII w.

Pod wieczór dotarłyśmy do miasta Rubensa, od razu naszą uwagę zwróciły przepyszne budowle, kamienice czy pałace o iście rubenowskich kształtach. Jadąc wzdłuż rzeki Skalda nie jesteśmy w stanie wzrokowo okiełznąć tego miasta, ale zwiedzanie zostawiamy na następny dzień. Pora znaleźć pole namiotowe. Według naszej mapy i przygotowanej informacji o lokalizacji, nasz kemping znajduje się po drugiej stronie rzeki. Ale... jak się dostać na drugi brzeg? Sięgamy wzrokiem przed siebie i… ani jednego mostu! Żadnego promu, czy chociażby tratwy, łódki, pary płetw. Jedziemy dalej w nadziei, że w końcu wyłoni się jakiś most, bo przecież rzeka jest bardzo szeroka, a po drugiej stronie widać było i ludzi, majaczące bloki i reklamowy banner naszego kempingu! Próbujemy się dogadać z jakimś miejscowym, ale nic nie wyszło z tej konwersacji. Już byłyśmy przygotowane, że czeka nas noc na parkowej ławce w centrum miasta. Wtedy zauważamy w oddali małego człowieka na motorze, który wyłania się z jakiegoś tunelu. Podjeżdżamy do niego pokazując palcem na tamtą stronę. Uśmiechnął się i kiwnął głową i wypowiedział to: TUNNEL?
Rany! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałyśmy! Rzeczywiście! Zdezorientowane, ale szczęśliwe wjeżdżamy do owego tunelu, windą w dół. Zmęczone z nadmiaru wrażeń jazdy tunelem, gdzie tylko jednośladowi się poruszają i to pod dnem rzeki, wreszcie trafiamy na poszukiwane pole namiotowe.

camping w centrum
tunel pod Skaldą
 Był to jeden z pięknych punktów naszej wyprawy – nocleg pod gołym niebem w centrum miasta.
Kolejny dzień zaczynamy od zwiedzania miasta. Po drodze odkrywamy inny tunel - St. Annatunnel, który wcześniej ominęłyśmy. Podziwiamy wnętrza tunelu. Przecieramy oczy ze zdumienia, że mimo iż tunel został zbudowany w okresie międzywojennym, to styl retro został zachowany, stare schody ruchome nadal działają i co najlepsze – nic ze sklepień nie przecieka, ani przez ramię nie zobaczyłyśmy pędzącej ku nam fali... Tak tylko w filmach pewnie jest. 

katedra Najświętszej Marii Panny,Antwerpia


Zatrzymujemy się na najpiękniejszym Głównym Rynku – Grote Markt a dookoła najciekawsze zabytki wraz z fontanną pośrodku. Nad zabytkami góruje jedna z najwyższych na świecie - katedra Najświętszej Marii Panny. Nad samą rzeką można podziwiać XII-wieczną Fortecę Steen, w której dziś mieści się Muzeum Morskie.
Czas daje o sobie znać, więc udajemy się na dworzec kolejowy, nazywany Kolejową Katedrą ze względu na spektakularną architekturę.
Kolejowa Katedra, Antwerpia
Imponujące wrażenie sprawiło, że w ostatniej chwili zdążyłam kupić bilet za pomocą uniwersalnego i niezwykle skutecznego międzynarodowego języka, czyli… kartki i długopisu. Spieszymy się na peron i szukamy piktogramu dla roweru. Pani konduktor wskazała nam małe drzwi i ku zaskoczeniu to było pomieszczenie dla cyklistów.

Wysiadamy na Centraal Brukxel, choć naszą obecnością z rowerami i sakwami budzimy zdziwienie wśród pasażerów, ale nie przejmujemy się tym. Podchodzi do nas pracownik kolejowy, coś mówi, ale i tak nic nie zrozumiałyśmy. Wyszłyśmy z dworca w stronę rynku, aby zobaczyć przepiękny Ratusz przy Grand Palace. Wybudowany w XIV wieku w stylu gotyckim, a w XVIw. przerobiono na rezydencję królów hiszpańskich. Obowiązkowo zaliczyliśmy symbol Brukseli – znanego golasa Manneken Pis. Jest to figurka-fontanna, wykonana z brązu, przedstawiająca nagiego, sikającego chłopca bohaterskiego, który wg legendy... za pomocą moczu ugasił lont przed zniszczeniem miasta przez wroga. Zwiedzamy zabytki Brukselskie m.in. Pałac Królewski i Sprawiedliwości, kościół Notre-Dame du Sablon.
Głodna?

Bruksela

Zrobiłyśmy kółko i znalazłyśmy się ponownie na centralnym dworcu. Kupując w kasie bilet do Leper/Ypres dowiadujemy się, że rowerów nie wolno absolutnie wnieść na dworzec lecz w Midi albo Nord gdzie rowery są akceptowane. W końcu kapnęłyśmy co chciał nam wtedy powiedzieć pracownik kolejowy. Ruszyłyśmy na Midi.
Przed Ypres obsługa kolei próbuje nam coś przekazać. Dopiero na końcowej stacji się wyjaśniło – brak peronów. I trzeba było wykazać się sporą zręcznością przy wysiadaniu. Przyjaciółka popełniła błąd – wysiadając nie zdejmując sakw wylądowała z hukiem na ziemię wraz z rowerem. Na szczęście skończyło się na kilku zadrapaniach i siniakach.


Ypres/Leper, Belgia
Ypres jest miastem flamandzkim, w krajach anglosaskich znany jest może bardziej "Ypres Salient" czyli "łuk leperski". Podróż po tym łuku napełniła Nas zdumieniem - jakże mocno, po 100 latach, żyje wśród narodów byłej Wspólnoty Brytyjskiej i Francji pamięć o tej strasznej wojnie.



 Jednocześnie naocznie przekonałyśmy się jakim horrorem ta wojna była, gdyż w tym mieście przez 4 lata spadały granaty i bomby. Zaraz po wojnie, w latach dwudziestych XX wieku, flamandzcy mieszkańcy odbudowali miasto, kamień po kamieniu wiernie odtwarzając jego dawną świetność. Na rynku stoją monumentalne gotyckie sukiennice (lakenhal) - jest to jednocześnie największa świecka budowla gotycka w świecie. Budowę leperskich sukiennic rozpoczęto w roku 1260. Pieczołowicie odbudowana w okresie międzywojennym, dzisiaj znajduje się na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO. Nie znając historii nikt by nie przypuszczał, że to miasto ma dopiero 97 lat. W sukiennicach znajduje się muzeum "In Flanders Fields" (Na polach Flandrii) ukazujące okrutny bezsens wojny. John McCrae – kanadyjski poeta, lekarz, oraz żołnierz w czasie bitwy o Ypres napisał słynny wiersz "Na polach Flandrii", z którego polny mak zrobił międzynarodową karierę. Obok Muzeum znajduje się tabliczka z polskim akcentem informująca o tym, że pod koniec II wojny światowej, 6 września 1944 roku Ypres został wyzwolony spod niemieckiej okupacji przez wojska 1 Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. Stanisława Maczka.
Sukiennica w Ypres


Przejeżdżamy przez olbrzymią bramę miejską, która jednocześnie jest łukiem triumfalnym. Na „Menin Gate” są wyryte nazwiska 54 tysiąca zaginionych żołnierzy.
Po zwiedzaniu miasta kierujemy się na południe w stronę francuskiej granicy.

Warto to zobaczyć

oryginalne okopy z I wojny, Hill 62
Dojeżdżamy szlakiem „Pól Flandrii” na wzgórze nr 62 (Hill 62), gdzie znajduje się muzeum i okopy żołnierzy kanadyjskich, którzy zginęli od niemieckich ataków gazowych podczas drugiej bitwy pod Ypres w kwietniu 1915 roku. Do dziś został zalesiony krater. Kawałek dalej można było wejść na szczyt Mount Sorrel skąd rozciągał się widok na wzgórza pól bitewnych i na miasto Leper.

Szlak "Łuk Leperski?Ypreski", Belgia
 Wkraczamy na francuską ziemię szutrową droga rowerową przez las, w otoczeniu stada pasących się krów. Ku naszemu zaskoczeniu do dziś nie wiemy, dlaczego na nasz widok biedne krówki uciekały...
Vimy, Francja
Koło Arras dostrzegamy na pagórku monumentalny pomnik Vimy upamiętniający tysiące poległych w I wojnie światowej Kanadyjczyków, który stoi na stuhektarowym terenie bitwy. Tak więc jest to kawałek terytorium kanadyjskiego w północnej Francji.
Ta bitwa stała się symbolem narodowego poświęcenia i osiągnięć kanadyjskiej armii. Zaznaczę też, że tam walczył po stronie aliantów polski Legion Bajończyków - potoczna nazwa pododdziału piechoty Legii Cudzoziemskiej złożonego z polskich ochotników. Ich bohaterstwo dokumentuje do dziś sztandar kompanii ze śladami 34 kul, który jest przechowywany w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Francja
Mija nam 6-sty dzień naszej wojaży. Dalsza trasa to mało uczęszczane drogi, rozległe pustki, niekiedy można było spotkać pasące się stado krów, czy brykających koni. We Francji już odczuwamy zmianę infrastruktury – brak dróg rowerowych, niekończące się wzniesienia. Co jakiś czas robimy postoje w małych miasteczkach i urokliwych wioskach.
Dotarłyśmy do Cambrai, miejsca licznych walk w czasie I Wojny Światowej; w tym słynnej bitwy z 1917 roku w której po raz pierwszy na dużą skalę użyto broni pancernej.
Miasto typowo francuskie z bogatą historią i wieloma zabytkami, m.in.: katedra Notre-Dame (XVIII - XIX w.), ratusz XX w., kościół St. Géry (XVIII w.).

Przerwa na odpoczynek przy zamku

Kolejne miasteczko – Guise wita nas ciężkimi chmurami. W dolinie Oise dopadł nas deszcz, w oddali było słychać grzmoty. Zwiększamy tempo by jeszcze nim zmrok zapadnie zdążyć dotrzeć na pole namiotowe.



Jeszcze trochę do celu
 Kiedy w końcu widzimy drogowskaz Sorbais, deszcz już ustał i nieśmiało wychodzi słońce. Zmęczone, ale i zadowolone lokalizujemy się w gospodarstwie agroturystycznym. Jest to pierwsza luksusowa noc od tygodnia. Bardzo miła odmiana po namiocie.
 Po przebudzeniu czujemy się prawie jak w domu. Po porannej toalecie czekało na nas typowe francuskie śniadanie. Na słodko: croissanty, chrupiące bagietki, różnego rodzaju konfitury i dżemy, obowiązkowo kawa z ciepłym mlekiem. Wypoczęte i posilone wyruszamy w dalszą jazdę. Ten dzień był dla nas ciężką przeprawą – trasa wiodła przez pagórkowate wzniesienia o bardzo dużej różnicy wysokości. Podjazdy wymagają niezwykłej wytrzymałości o czym przekonałyśmy się w regionie Szampanii i w Ardenach.

Dzień kończymy w cichym i spokojnym miejscu nad jeziorem E'tang de Bairon, w otoczeniu sielankowych krajobrazów. Jemy po raz kolejny frytki, krótki spacer dookoła jeziora. Z czasem zmęczenie bierze górę i od razu zasypiamy.
Ostatni dzień na francuskiej ziemi. Mijamy Buznacy – w tej niewielkiej miejscowości odkrywamy cmentarz żołnierzy Kaisera z I Wojny. I znów walka z wzniesieniami. Wjeżdżamy w las, gdzie nachylenie sięga jakieś 12%. Pchamy rower pod górkę...
Buzancy, Francja Cmentarz żołnierzy niemieckich 1914-1918














wymarłe miasto-zniszczone przez wojnę-tuż przy polach Verdun
W końcu dostrzegamy dawną miejscowość Louvemont-Côte-du-Poivre. Ku zdumieniu owe miasto przestałojuż istnieć w trakcie działań wojennych. Zaznaczone jest jako wymarłe miasto - świadectwo wojny. W okolicach tego rejonu można było natrafiać na cmentarze wojenne.

Verdun
Wreszcie Verdun! Region Lotaryngia, tutaj Marszałek Piłsudski udekorował miasto Krzyżem Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari za bohaterstwo. Nocleg organizujemy na dość ciekawym polu namiotowym – gdzie każdy rozbija swój namiot w boksie składającym się z drzew i wysokich krzewów.
Camping Verdun
Samo miasto jest piękne i architektura typowo wojskowa, miasto forteca. Następnego dnia zostawiamy namiot, sakwy aby ułatwić pokonanie wysokich podjazdów do słynnego fortu de Douamont.
Oryginalny pochówek - piekło Verdun
Po drodze zatrzymujemy się przy okopach bagnetów, które są również miejscem pochówku poległych żołnierzy z bitwy pod Verdun. Dalej odnajdujemy Ossuarium - kaplicę, a zarazem kostnicę. Sam budynek robi wrażenie, ponieważ ma 137 m długości, a wieża wznosi się na wysokość 46 m na wzgórzu nad miastem.
Ossarium
W Ossuarium znajduje się 46 grobowców z różowego granitu, w których umieszczono szczątki 130.000 niezidentyfikowanych żołnierzy francuskich i niemieckich, wśród pochówków indywidualnych znajduje się grób polskiego ochotnika – Stefana Waltera z Legionu Bajończyków, a po stronie niemieckiej pochowani są Wielkopolanie.

Tuż przy pomniku Maginota natrafiłyśmy przypadkowo wracając z Fortu na francuskiego cyklistę -łącznika w mundurze z I wojny z Pułku Cyklistów kapitana Gerarda. Po czym kierujemy się do miasta stromym zjazdem osiągając przeszło 40 km/h w pół godziny. Lądujemy na dworcu kolejowym, gdzie pociągi już nie jeżdżą. Zastępują je autobusy. No dobra, ale jak zabierzemy rowery? Znów nerwówka, kłębią się wątpliwości i pytania przez cały czas oczekiwania na przyjazd naszego autobusu, który ma zawieźć nas do Metz – do granicy z Luksemburgiem. Na przystanku ciaśniej się robi, pojawia się inna para cyklistów. Pozdrawiamy ich machnięciem ręki. I kolejna niespodzianka – autobus na jeden kurs zabiera maksymalnie 2 rowery! Po wymianie zdań z kierowcą i tymi cyklistami udało nam się przekonać kierowcę, by w pierwszej kolejności zabrał nas, gdyż za 2 godziny miałyśmy pociąg z Metz do Luksemburga. W planowym czasie dojechałyśmy do Metz, wysadził nas tuż przy dworcu kolejowym i dalej pędziłyśmy na peron. Dopiero w pociągu mogłyśmy odetchnąć z ulgą szczęśliwe. Późnym wieczorem dojechałyśmy do stolicy Wielkiego Księstwa w promieniach zachodzącego słońca.
luksemburski porządek
pałac książęcy
Rozbijamy namiot na prywatnym polu namiotowym, niedaleko od centrum w Alzingen. Wszędzie panuje niemiecki ordnung. Wydawałoby się, że na ostatnim przystanku naszej rowerowej wojaży już nie może być więcej niespodzianek. Niestety, jeszcze tego samego wieczora zaliczyłam pechowy upadek na rowerze co skutkowało stłuczeniem ręki. Ale na szczęście nie było to groźne i mimo opuchnięcia, wsparta zaaplikowanymi dawkami żelu przeciwbólowego dawałam radę.
Luksemburg
Spędziłyśmy w tym maleńkim księstwie, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, niecałe 3 dni. Obejrzałyśmy główne zabytki, przespacerowałyśmy miasto wzdłuż i wszerz. Od razu poczułyśmy swoisty klimat i atmosferę tego miasta. Aż żal było opuszczać takie urokliwe miasto. W ostatnim dniu odwiedziłyśmy największy amerykański cmentarz wojskowy w Sandweiler. Leży tam jeden z moich ulubionych dowódców armii USA z II wojny - generał Georg Patton. Zawsze podkreślał swoją sympatię do Polaków, świetnie znał naszą historię i cenił polskich żołnierzy za elitarność i bitność.
Opuszczamy piękny Luksemburg autobusem niemieckiej linii, gdzie nasze „rumaki” z sakwami spędziły ponad 12 godzin jazdy w luku bagażowym. Nocujemy u przyjaciół w Zeuthen k/Berlina. Do domu wracamy koleją przesiadając się w Konigs Wusterhausen i we Frankfurcie. Ze sporym opóźnieniem zameldowałyśmy się w domu gdyż pod Poznaniem szalała wichura. Następnego dnia wizyta na ostrym dyżurze – ręka w gipsie! Jak się okazało, w ostatnich dniach jeździłam ze złamaną ręką. Szaleństwo! A jednak dałam radę …ufffff!

nasze rowery w luku autokarowym
Trasa: Oberhausen - Wesel - Arnhem - Nijmegen - Eindhoven - Antwerpia - Bruksela - Leper (Ypres) - Vimy - Cambrai - Etreaupont - Liart - Le Lac du Boiron - Buzancy - Verdun - Fort Douaumont - Verdun - Metz - Luksemburg Dystans: łącznie 950 km, w tym rowerem ok. 850 km 


1 dzień
Oberhausen – Wesel – Xanten – Kalkar – Emmerich am Rhein – Westervoort – Arnhem 115km 
2 dzień: 
Arnhem – Elst – Nijmegen /pociągiem/– Eindhoven 45 km 
3 dzień: 
Eindhoven – Veldhoven – Turnhout – Antwerpia 100 km
4 dzień: 
Antwerpia – Bruksela – Leper (Ypres) /pociągiem/ 
5 dzień: 
Ypres – Deulemont – D'Amentieres – Le Parc – Annay – Lens – Vimy – Boiry Notre Dame 110 km 
 6 dzień: 
Boiry Notre Dame – Cambrai – Esnes – Guise – Sobais 102 km 
7 dzień
Sobais - Etreaupont - Martigny - Lenze - Aubenton - Liart - Le Lac du Boiron 95 km 
8 dzień: 
Le Lac du Boiron – Autre – Buzancy – Bayonville – Cunel – Verdun 85 km 
9 dzień: 
Verdun – Fort Douaumont – Verdun 30 km 
Verdun – Metz /autobusem/ - Luksemburg /pociągiem/ 
10-12 dzień: Luksemburg 
13 dzień: Luksemburg – Berlin /autobusem/  
14-15 dzień
Berlin – Frankfurt/O – Poznań /pociągiem/ 
Kraje: Holandia, Belgia, Francja i Luksemburg 
Ciekawe/kluczowe miejsca: Arnhem – most J. Frosta, Oosterbeek - Airborne Museum; Nijmegen – najstarsze miasto w Holandii, Grote Markt; Eindhoven - Hovenring – wiszące rondo dla rowerzystów; Antwerpia – dworzec główny, katedra NMP, Grote Markt, rowerowy tunel pod wodą; Bruksela – Grand Place, pałac królewski, Manneken Pis; Leper (Ypres) – Brama Pamięci, sukiennice Lakenhal, muzeum In Flanders Fields, wzgórze Hill 62; Verdun – Fort Douaumont, cydatela, okopy bagnetów; Luksemburg – Stare Miasto, prastare opactwa, akwedukty, katedra Notre Dame, pałac Wielkiego Księcia, pomnik Złotej Damy, amerykański cmentarz wojskowy.

2 komentarze:

  1. Pogratulować i pozazdrościć : ) Czytelnik w zimie może zakosztować rowerowej wędrówki ale wzmacnia to jego tęsknotę za latem

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo, świetna wycieczka. W tym roku chciałem pojechać do krajów Beneluxu rowerem, ale nie wiem czy się uda. Znalazłem fajną promocję na stronie https://www.bikesalon.pl/ i stałem się szczęśliwym posiadaczem roweru szosowego. Właśnie szukam jakiś fajnych tras rowerowych i oprócz beneluxu biorę jeszcze pod uwagę Danie

    OdpowiedzUsuń